Misyjna nisza

W lutym 1984 r. w Krakowie kupiłem Hejnał Maria­cki z artykułem o werbistach. Przyciągnęła mnie kolorowa okładka z chińskim wizerun­kiem bł. Józefa Freinademtza (+1908). Było to dokładnie to, czego szukałem. Od pewnego czasu myślałem o wstąpieniu do seminarium. Chciałem wy­jechać na misje. Zapukałem wcześniej do drzwi kilku innych zgromadzeń, ale w każdym usłyszałem, że najpierw muszę skończyć studia, później będą święcenia, a o wyjeździe na misje zadecydują przełożeni. Werbiści byli inni. Tutaj wszyscy mówili tylko o misjach.

Święty Józef Freinademetz o domu misyjnym dowiedział się z katolickiego czasopisma w 1878 r. Kilka miesięcy póź­niej wyruszył w drogę do Stey­lu w Holandii, a rok później był już na statku płynącym w stro­nę Chin. Św. Józef wstąpił do Zgromadzenia Słowa Bożego, które powstało trzy lata wcześ­niej w roku jego kapłańskich świeceń. Założył je św. Arnold Janssen (+1909) dla niemiecko­języcznych misjonarzy. Było to dokładnie to, czego szukał mło­dy ksiądz z południowego Tyro­lu, mówiący po niemiecku.

Św. Arnold wyczuł niszę na kościelnym rynku i jak dobry przedsiębiorca wszedł ze swo­im towarem, na który był popyt w ówczesnym niemieckojęzycz­nym świecie. W roku śmierci Za­łożyciela było w zgromadzeniu około 600 braci w ślubach wie­czystych i 430 księży. Zgroma­dzenie rozwijało się prężenie. Cztery miesiące po otwarciu domu misyjnego – św. Arnold otworzył drukarnię. Przerodzi­ła się ona szybko w ogromne nowoczesne przedsięwzięcie, gdzie przy drukowaniu i kol­portażu misyjnych czasopism, kalendarzy oraz książek, pra­cowały setki ludzi. W 1883 r. obrót drukarni wynosił 60 tys. marek, a 25 lat później wzrósł do 1 miliona. Misje miały swoje logistyczne zaplecze. Oczkiem w głowie Założyciela były Chi­ny. Św. Arnold miał konkretny plan i konsekwentnie go rea­lizował, przyciągając do niego młodych ludzi.

Dzisiaj robimy dokładnie to samo, co robił św. Arnold. Drukujemy kalendarze misyj­ne. Wydajemy Misjonarza. Prowadzimy seminarium mi­syjne. Modlimy się o nowe po­wołania. Ale coraz mniej ludzi chce zostać misjonarzami w na­szym seminarium w Pieniężnie. W ubiegłym roku do furty nowi­cjatu w Chludowie nie zapukał ani jeden kandydat. Czy to kry­zys?

Każdy jest misjonarzem

W tym samym czasie na misje wyjeżdżają inni polscy misjonarze. Świat nie zatrzymał się w miejscu dla wszystkich. Liczba księży fideidonistów przekroczyła już liczbę werbi­stów pracujących poza granica­mi Polski. Misjonarzem można zostać w każdym zgromadze­niu. Wyjeżdżają również wo­lontariusze, którzy otrzymują krzyże misyjne z rąk biskupów. Teraz każdy jest misjonarzem i każdy może wyjechać na mi­sje, kiedy chce. Po co w takim razie jeszcze werbiści?

Kryzys powołań w naszym Zgromadzeniu na Zachodzie ma swoje źródło w posoboro­wej rewolucji, kiedy zakwestio­nowano sens istnienia misji ad gentes. Głoszenie Ewangelii zastąpiono dialogiem. Zane­gowanie misji „wśród pogan” zmusiło naszych zachodnioeu­ropejskich współbraci do po­szukiwania nowych misyjnych horyzontów. To niejednokrot­nie zaprowadziło ich na grzą­skie pogranicza ortodoksji w te­ologii i liturgii.

Polscy werbiści są inni. Może dlatego, że żyliśmy w cza­sach PRL-u za żelazną kurty­ną, która zablokowała dość skutecznie również dostęp do posoborowych reform. Dzisiaj większość współbraci z dystan­sem odnosi się do profetyczne­go dialogu, do którego nawołu­ją ostatnie kapituły generalne. To jednak nie wystarczyło, by uchronić się przed kryzysem powołań. Przyszedł z opóźnie­niem również do polskiej pro­wincji.

Kryzys wiary

Kard. Robert Sarah, prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, pi­sze w swojej książce Bóg albo nic, że dzisiejsza posoborowa liturgia została odarta z sakral­ności i jest źródłem kryzysu wiary w Europie. Gwinejski pur­purat twierdzi, że reforma re­formy liturgicznej musi zostać przeprowadzona, gdyż od tego zależy przyszłość Kościoła. Nigdy nie słyszałem, by ktoś u nas przy stole dyskutował z tezą kard. Saraha.

Papież eme­ryt Benedykt XVI, rok temu w roz­mowie z jezuitą Jacquesem Ser­vaisem, zasta­nawiał się nad stanem misji w Kościele. We­dług Benedyk­ta największym wyzwaniem dla ludzi Kościoła było kiedyś nawracanie nie­wiernych, aby uniknęli wiecz­nego potępienia. Dzisiaj – jak tajemniczo określił to papież emeryt – nastąpił „rozwój dog­matu”. Co Benedykt miał na myśli? Jak rozumie extra Eccle­siam nulla salus? Nie słyszałem żadnej wymiany zdań na ten te­mat przy porannej kawie.

Po co dzisiaj są potrzebni werbiści? Dwa lata temu w cza­sie tygodnia misyjnego odwie­dziłem seminarium duchowne w Tarnowie. W seminaryjnym kółku misyjnym jest więcej seminarzystów niż w całym seminarium w Pieniężnie. Pa­nowała tam atmosfera, jak za dawnych czasów w Pieniężnie. Młodzi ludzie pełni entuzjazmu mówili o swoich planach na mi­sje. Na chwilę wyłączyłem się i moje myśli pobiegły do tego fragmentu Redemptoris mis­sio, w którym św. Jan Paweł II (+2005) pisze: „Szczególne powołanie misjonarzy na całe życie zachowuje w pełni swą moc: stanowi ono przykład mi­syjnego zaangażowania Koś­cioła, który zawsze potrzebuje poświęceń radykalnych i cało­ściowych, nowych śmiałych im­pulsów” (RM 66). – Czy nikt im nie powiedział, że są seminaria dla misjonarzy na całe życie? – zapytałem sam siebie.

Powrót do pierwszej miłości

Misjonarz, to człowiek, któ­ry chodzi po niewydeptanych ścieżkach. Św. Paweł w liście do Rzymian pisał: „A poczyty­wałem sobie za punkt honoru głosić Ewangelię jedynie tam, gdzie imię Chrystusa było jesz­cze nie znane” (Rz 15,20). Misjo­narz werbista dodaje, że będzie to czynił przez całe swoje życie. Misje należą do istoty Ewangelii i nie można ich ograniczyć tyl­ko do geograficznego i czaso­wego wymiaru. Nie można też podkreślać dzisiaj tylko wielo­kulturowości, gdyż to pojęcie zostało zawłaszczone przez le­wicowe środowiska dla swoich politycznych potrzeb i trudno byłoby przebić się ze swoim przesłaniem.

Jedno jest pewne. Nie wy­starczy ogólne hasło „Idźcie i głoście”. Werbiści muszą się czymś różnić na misyjnym „ryn­ku” w Kościele i swoją inność powinni umiejętnie sprzedać w czasach, kiedy z ambony po­wszechnie głosi się, że każdy jest misjonarzem.

Święty Arnold miał kon­kretny plan. Może powinniśmy wrócić dla naszej pierwszej mi­łości – Chin? W ubiegłym roku The Telegraph napisał, że Chiny są na dobrej drodze, aby stać się wkrótce największym chrześci­jańskim krajem na świecie. Cał­kowita liczba chrześcijan wraz z katolikami do 2030 r. osiąg­nie w Państwie Środka 247 mi­lionów, a to oznacza, że Chiny przewyższą liczbą wiernych ta­kie największe dzisiaj chrześci­jańskie kraje jak Meksyk, Brazy­lię czy Stany Zjednoczone.

Dzieje Apostolskie mówią, że św. Paweł nie poszedł głosić Ewangelii do Azji, gdyż miał sen, w którym pewien Macedończyk zaprosił go do Europy (Dz 16, 6-10). Z dzisiejszej perspekty­wy widzę, że nie było to kwestią przypadku, gdyż dzięki judeo­-grecko-chrześcijańskiej kultu­rze, ukształtowało się pojęcie osoby, które nie narodziłoby się w zetknięciu z kulturą azja­tycką. A co św. Paweł zrobiłby dzisiaj? Może miałby sen, w któ­rym jakiś Chińczyk zaprosiłby go do Pekinu? Ale dzisiaj nie trzeba nawet tam jechać. Chiń­czycy są wszędzie. Następuje podbój świata po chińsku. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że przez następne dwie dekady będą dominującą gospodarką świata. Ekspansję gospodar­czą można umiejętnie połączyć z ewangelizacją.

Dwa lata temu podczas ka­pituły prowincjalnej w Zambii zgłosiłem propozycję, aby zająć się duszpasterstwem imigrantów z Chin w Zambii. Liczba Chińczyków w Afryce w ostat­nich latach rośnie w galopują­cym tempie. Mój wniosek został przegłosowany i przegrał z ekologicznym projektem sadzenia drzewek przez współbraci. Nie wiem, co postanowimy za kilka dni w Pieniężnie, podczas spot­kania prowincjalnego poświę­conego kryzysowi powołań. Na wszelki wypadek, zrobiłem już pierwszy krok i w ubiegłym roku, po powrocie z Zambii, za­pisałem się do Stowarzyszenia Sinicum im. Michała Boyma SJ, które pomaga Kościołowi w Chinach.

————————————————————-

Komunikaty SVD, Styczeń-Luty 2017, s. 28-32

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to top