Szaleńcy Pana Boga (2)

Fragment książki ks. Kazimierza Sowy, „Szaleńcy Pana Boga. Polacy na misjach. Niezwykłe historie zwykłych ludzi”, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2015,

 
 
 
(…) 

Sky is the limit

    Pierwsza propozycja, jaką Jacek dostał po powrocie do Afryki dotyczyła wykładów. Ktoś, kto ma doktorat zdobyty na dodatek na europejskim uniwersytecie oraz dysponuje bogatym międzynarodowym doświadczeniem niemal od razu znajdzie pracę w seminarium lub ośrodku pastoralnym w Afryce. Pomysł nie został jednak do końca uzgodniony między przełożonymi i ostatecznie nie doszło do jego realizacji w Republice Południowej Afryki. Jackowi było to na rękę. Chciał wracać do Botswany, którą opuścił kilka lat wcześniej, ale dostał od przełożonych propozycję przeniesienia do Zambii w ramach tej samej zakonnej prowincji. Jacek nie chciał pracować w seminarium i zadeklarował, że najchętniej objąłby parafię gdzieś w stolicy lub innym dużym mieście. I znowu los uśmiechnął się do niego. W stolicy Zambii, Lusace, poszukiwano księdza do prowadzenia parafii w jednej z peryferyjnych dzielnic. Kiedyś jeden z duchownych, zresztą pochodzący z Polski misjonarz, zbudował tam już kościół, ale praca duszpasterska była prowadzona jedynie okazjonalnie. Jacek na propozycję objęcia nowej parafii, wprawdzie na obrzeżach, ale jednak w stolicy kraju, zgodził się bardzo szybko.

                                                               Parafialne prywatne przedszkole w Maun, Botswana (2003)

    Byłem świadkiem jego pierwszej wizyty w tym miejscu. Obszedł dość spory, choć całkowicie zaniedbany teren wokół kościoła i wskazując ręką, opowiadał co w niedalekiej przyszłości zostanie tam zbudowane. Tak więc, opowiadał Jacek, na samym początku cały teren zostanie ogrodzony, żeby nikt nie traktował go jak kawałka nieużytków. Potem wywiercimy tu studnię głębinową, żeby nie brakowało wody, a wreszcie przyjdzie czas na zbudowanie przedszkola i szkoły. Stałem przy rozwalającej się bramie i dziurawym ogrodzeniu kościoła w Lindzie, bo tak nazywała się ta część Lusaki, i trudno było mi uwierzyć, że faktycznie kiedykolwiek uda się to zrobić. Na terenie przyszłej parafii, wokół kościoła dominowały rozwalające się lepianki, w których mieszkali ludzie, a jedyna droga, jaka prowadziła do tego miejsca wymagała w porze deszczowej użycia samochodu terenowego z napędem na cztery koła. W innym przypadku pokonanie wielkich dziur groziło po prostu uszkodzeniem samochodu. Szczerze mówiąc, nie dawałem Jackowi zbyt wielkich szans, nie tylko na zrealizowanie tych marzeń o lepszym świecie dla swoich parafian, ale nawet na to, że uda mu się tam cokolwiek zmienić. Na dodatek, Jacek chciał to wszystko osiągnąć zamieniając wolnorynkowe teorie na praktyczne działania. Pamiętam, że słuchając go, pomyślałem wtedy, że jest fantastą chcącym w biednym bądź co bądź kraju, jakim jest wciąż Zambia, realizować model parafii oparty na wolnym rynku, przedsiębiorczości i wspólnej odpowiedzialności, także za sprawy materialne. Właściwie dotychczas dominującym modelem był ten oparty na dzieleniu przez misjonarza miejscowej biedy i wspomaganiu się jedynie pomocą płynąca z Europy. Jacek od razu zaczął szukać na swoim terenie ludzi, którzy w zasadzie robili i myśleli podobnie. Pamiętam, co ujrzałem, gdy odwiedziłem go po dwóch latach. Zanim pojechaliśmy do kościoła, przejechaliśmy najpierw koło wielkiej, publicznej szkoły, gdzie powinno się uczyć z pół tysiąca dzieciaków. Budynek, wprawdzie dość duży,  świecił jednak pustkami, nikogo nie było także na pobliskim boisku, choć pora była jeszcze wczesna i zajęcia powinny trwać w najlepsze. Po prostu w szkole już nikt nie pracował, a dzieci wypełniały pobliskie ulice i objuczone różnymi pojemnikami i wiadrami stały w kolejce po wodę. Kilkaset metrów dalej przestrzeń pomiędzy lichymi domkami i krytymi palmowymi liśćmi lepiankami wypełniały rozkrzyczane i biegające z uśmiechem na ustach dzieciaki. Wszystkie ubrane w jednakowe mundurki tak właśnie spędzały czas przerwy w zajęciach.

    – To prywatna szkoła mojego parafianina. Za chwilę go poznasz. Doceń to co on robi – zaznaczył na wszelki wypadek Jacek, zanim w drzwiach jednego z budynków powitał nas młody, ubrany w krawat dżentelmen.

   – My name is John. Welcome to my private “Sky is the limit” school. – John uśmiechnął się, pokazując białe zęby.   

    Jego szkoła nie była zbyt duża. Chodziło do niej zaledwie jakieś 150 dzieciaków, ale za każde z dzieci rodzice płacili Johnowi równowartość trzydziestu dolarów miesięcznie. Warunki do nauki może też nie zachwycały, ale jak się potem dowiedziałem John cały czas w szkołę inwestuje, a dzieci uczą się nie tylko czytania i pisania, ale również obsługi komputerów. Poza tym kiedy jest przerwa śniadaniowa czy pora lunchu każde dostaje coś do zjedzenia. No i nauczyciele starają się tu bardziej, bo John wymagając, lepiej im płaci niż miejskie władze z pobliskiej szkoły publicznej. Efekt? W szkole, w której tylko „niebo jest ograniczeniem”, większość dzieci kształci się dalej, w publicznej szkole w tej samej części miasta większość nie zdaje końcowych egzaminów lub zdaje je bardzo słabo.

   – Jak widzisz nawet w biednej Afryce nauka może być biznesem, przekonuje mnie Jacek i obiecuje Johnowi, że o wszystkich jego sukcesach dowiedzą się ludzie w Polsce.

                                                     Prywatna szkoła podstawowa w Lusace, Zambia. (2015)

   W drodze powrotnej długo rozmawialiśmy skąd biedni w sumie mieszkańcy Lindy, peryferyjnej dzielnicy Lusaki, biorą pieniądze na kształcenie swoich dzieci i skąd w ogóle wiedzą, że tak właśnie trzeba robić. Jacek przekonuje mnie, że edukacja jest dla Zambijczyków przepustką do lepszego życia i wiedzą o tym niemal wszyscy, dlatego jeśli tylko mają możliwość zainwestowania w swoje dzieci, to zrobią wszystko, żeby tak było.

   – Oni mogą żyć w lepiance, byle co jeść czy wykonywać najprostsze prace, ale wiedzą, że dziś trzeba umieć więcej niż tylko czytać i pisać. Dlatego w naszej parafii też będziemy mieli płatną szkołę i przedszkole dla przyszłych przedsiębiorców. Zresztą, zobaczysz sam, kiedy znowu tu przyjedziesz. 

(…) 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to top